
Biskup napisał książkę, która boli
To nie są słowa jakiegoś antyklerykała ani publicysty zajadle atakującego Kościół. Napisał je katolicki biskup. Co więcej – polski biskup.
Nie często zdarza mi się czytać książki, które co chwila wzbudzałby we mnie skrajnie intensywne emocje – od złości na samego siebie i Kościół, po chęć natychmiastowego wdrażania w życie i dzielenia się tym, co przeczytałem.
„Najgorzej jest wtedy, kiedy kult wygląda jak barokowa fasada. Profesor Tazbir właśnie w taki sposób opisywał polską pobożność. Twierdził, że ona jest jak barokowy kościół, w którym najważniejsza jest wyzłocona fasada. Ale spójrzcie na to od tyłu… Nie ma na co patrzeć. Tacy jesteśmy. To, co widoczne, wymierne, u nas jest zawsze wspaniałe. Ale od kuchni wychodzi masa dziadostwa. Poczytajcie Pamiętniki Paska. Ostatni rozdział jest o tym, jak Pasek przez kilka dni był nieprzytomny, co nazwał „chorobą z przepicia”. Tak się biedak schlał, że stracił przytomność na kilka dni. Kiedy się obudził – a była to wigilia któregoś ze świąt maryjnych – żona chciała mu dać zupę na maśle, a wtedy on się oburzył, że mu w dzień postu taką zupę daje. Post trzeba zachować! To, że się spił do nieprzytomności, to nie problem – tego nikt nie widzi, ale post trzeba zachować, bo to widzą wszyscy i co powiedzą? Taka jest polska pobożność.”
To nie są słowa jakiegoś antyklerykała ani publicysty zajadle atakującego Kościół. Napisał je katolicki biskup. Co więcej – polski biskup. Nazywa się Grzegorz Ryś. W jego najnowszej książce „Wiara z lewej, prawej i Bożej strony” takich myśli jest mnóstwo. Nie znaczy to wcale, że jest to publikacja, w której biskup znęca się nad Kościołem w polskim wydaniu i tylko komuś dokopuje. Pada w niej wiele ostrych sformułowań, ale nie mają one na celu atakowania jakiegoś konkretnego środowiska. Są to po prostu bardzo radykalne (w znaczeniu ewangelicznym) komentarze do fragmentów Słowa Bożego.
Nie jest też tak, że w książce nie znajdziemy nic pozytywnego. Czytając kolejne rozdziały, odnosiłem wrażenie, że nieprzyjemna diagnoza naszej rzeczywistości, to środek, który ma nas doprowadzić do przyjęcia prawdy o nas samych, po to, żebyśmy mogli zrozumieć, gdzie są nasze problemy. Bez tego bolesnego etapu nie zrozumiemy przyczyn kryzysów Kościoła i nie doświadczymy Boga, który może nam pomóc z tego całego bagna wyjść.
„Wspólnota w Kościele jest nam zadana, my jej nie tworzymy, my musimy do niej dorastać. Skoro wiara jest osobistym spotkaniem z Bogiem, to po co nam Kościół? Ten Kościół, który jest pełen takich samych grzeszników jak ja sam? Nieważne, czy jesteś w samym środku Kościoła, czy też nie znajdujesz dla siebie miejsca nawet na jego obrzeżach. Dzięki tej książce spotkasz Jezusa i dotkniesz Kościoła. W tekstach biskupa Grzegorza Rysia rozpoznasz Kościół, który Cię boli, ale też Boga, który na każdy nasz ból ma lekarstwo. To nie jest hurraoptymizm, to obietnica: zrozum Chrystusa, by zrozumieć Jego Kościół. A wtedy znajdziesz w tej konkretnej wspólnocie miejsce dla siebie”. Notka od wydawcy zamieszczona na tylnej okładce nie jest tanim chwytem marketingowym. Ta książka czytana uważnie, może pomóc w nawróceniu (czyli zmianie myślenia) wielu osobom.
Słowa biskupa Grzegorza Rysia powinny nas zaboleć. Ten ból jest potrzebny każdemu z nas. Kościelnym konserwatystom i liberałom, młodym i starszym, świeckim i duchownym. Bez ciągłego mierzenia się z naszą niewiarą w obietnice, które składa nam Bóg w swoim Słowie, nigdy nie doświadczymy odnowy Kościoła. „Wiara z lewej prawej i Bożej strony” jest doskonałym materiałem wyjściowym do codziennego otwierania się na nowo i zapraszania Ducha Świętego do naszych wspólnot oraz do budzenia często wątpiących (albo wręcz przeciwnie – zbytnio pewnych siebie i zatwardziałych) serc.
Czymże jest nasz ból, nawet „polekturalny” wobec bólu, który przeżywał Chrystus ? Ktoś kto chociaż przez sekundę zjednoczyłby się z Jego bólem nigdy nie będzie już fasadowym katolikiem….
Ksiazke narazie znam z opisu pana Zylki, i odnosze sie do tego opisu.
Trzeba sporego nieogarniecia intelektualnego albo duzo zlej woli zeby powiedzmy grupy „tradycyjnych” katolikow wrzucac do jednego wora i domysle zakladac ze cale zjawisko jest do zaorania.
Juz tlumacze, bo widze ze paru rzecz Pan nie rozumie.
Pierwsza grupa to katlicy o ktorych mowa w tekscie. Oooo, daj panie Boze taki lud Bozy naszym parafiom. Kazdy ksiadz doskonale wie ze to gatunek prawie calkowicie wymarly.
Ludzie przejmujacy sie rygorystycznie postem? Toz to juz biale kruki wiernosci Ewwangelii!! To tacy ludzie ktorym naprawde na czyms zalezy, zalezy im nad pracy nad soba, sa w stanie zrezygnowac z czegos dla Kosciola, Jezusa, i Ewangelii.
Spora czesc z tych to nasze babcie kochane, napierajace codziennie rozance (Tekieli mowil ze kazdy nawrocony z jakim rozmawial, mial jakas babcie ktora sie za niego cale zycie modlila. !!!) I teraz pytanie jak sie biskup Rys i jego wesola grupka z neokatechumenatu odnosi do tych kobiet.?
Sam slyszalem jak „drogowy:” ksiadz z gigantyczna pogarda wielokrotnie mowil o „pacierzowcach”
Tutaj przypominam jeszcze ze w Kosciele nie ma czegos takiego jak obowiazkowa abstynencja alkoholowa. Na kazdej Mszy ksiadz pije wino. Oczywiscie schlewanie sie jest zawsze nie ok.
Wiec to pierwsza grupa o ktorej pisze p. Zylka to naprawde rzadkosc i skarb.
Druga grupa to ludzie chodzacy wiernie do KOsciola w niedziele.
I ja co niedziele rozgladam sie po roznych kosciolach i widze pozadnych, wiernych katolikow, parafian, ludzi ktorzy podejmuja wysilek cotygodniowego pielgrzymowania do Domu Bozego. I widac ze to sa ludzie ktorzy w wiekszosci wiedza po co przyszli. Lata 80te panowie sie skonczyly. Ludzie juz nie chodza w protescie przeciwko komunie. Chodza bo chca, chodza bo wiedza ze taki jest obowiazek wierzacego czlowieka, chodza choc wszedzie z tv gazet i radia mowia im ze to bezsesnu. Gorzej jak mowi im to biskup w imie falszywie pojetej Ewangelii,. i za ta wytrwalosc tym ludziom nalezy sie wielki szacunek.
Trzecia grupa, zupelnie marginalna to zaangazowani zdeklarowani „tradycjonalisci” , poza internetem zbyt nieliczni zeby sie wogole nimi zajmowac.
Wreszcie czwarta grupa: katolicy pogrzebowo slubni. czyli praktykujacy tylko z okazji chrzcin, slubu i pogrzebu. To tacy co na slubach nie wiedza bardzo wiedza jak sie zachowac, kiedy sie kleka kiedy wstaje, itd….i to oni stanowia problem, bo oni stanowia czynnik barzdo demotywujacy ksiezy, to ich ksieza najbardziej nie lubia. i to mozna zrozumiec. Bo jest w tym spora doza niekonsekwencji i niezbyt czystych intencji.
Ale wrzucanie wszystkich grup do jednego worka pod nazwa „polski tradycyjny katolicyzm” jest swiadectwem totalnego niogarniecia rzeczywistosci, czyli mowiac wprost zaslepienia mentalnoscia sekciarska, czyli mentalnoscia malych grupek czlownkowie podniecaja sie swoja wspanialoscia i eksluzywnoscia. „taaaaak, my jestesmy prawdziwi chrzescijanie, nie to ci niedzielni katolicy, my chodzimy na wspolnote, wylewamy lzy na mszach o uzdrowienie, jezdzimy na konwiwencje, naprawde cos czujemy, a nie jak ci, co tylko chodza bezmyslnie do Kosciolka w niedziele. ”
Panu Zylce przystoi, bo jeszcze mlody, srednio wyksztalcony, ale wyksztalconemu doswiadczonemu biskupowi to naprawde nie bardzo wypada. . Inaczej mowiac kwas jak jasna cholera. No ale tak sie konczy wiara w nauki jakiegos szamana heretyka z hiszpanii, a w nauke Kosciola Swietego.
Faktycznie, wrzucanie wszystkich katolików do jednego wora jest nie fair.
Zostawmy na boku babcie gorliwie „klepiące” różaniec- one tak zostały nauczone i wydaje im się, że to co robią, jest dobre. A jest dobre, jeśli robią to w skupieniu i nie zajmują w tym czasie myśli innymi sprawami. Na tym polega modlitwa. Myślę, że edukowanie starszych ludzi byłoby nie na miejscu.
Sporą grupę katolików stanowią Ci wiernie chodzący co niedzielę do kościoła. Wierzący i praktykujący. Możliwe, że ich wiara umocniła się właśnie podczas protestów przeciw komunie i tak zostało do teraz. Chwała im za to, że co tydzień podejmują wysiłek i idą do kościoła. Tylko o jakim przedziale wiekowym tutaj mówimy i czy ta grupa ludzi zapewni kościołowi przetrwanie? Obawiam się, że nie.
Myślę, że olbrzymią cześć stanowią pseudokatolicy, którzy chodzą do kościoła od święta do święta (również rodzinne – kościelne uroczystości). I oni są faktycznie problemem dla kościoła.
Kościoły pustoszeją a średnia wieku praktykującego katolika idzie w górę. Duchowni,zajęci polityką i własnymi problemami, zwyczajnie zniechęcają do praktykowania wiary.
Niedzielni katolicy, o których piszesz asd, wykruszają się. Takie praktykowanie wiary (odbębnienie mszy a potem „proza” życia niekoniecznie według przykazań) nie sprawdza się na dłuższą metę. W dzisiejszym świecie mając do wyboru wspomniane odbębnienie mszy lub pójście do galerii handlowej, ludzie częściej wybierają to drugie (lub jedno i drugie). Za pójściem do kościoła musi stać „coś więcej” i myślę, że wspomniane przez Ciebie „sekty” robią krok do przodu, żeby przekonać ludzi do nawrócenia się. Kiedyś był to strach przed komuną, a teraz dogłębne studiowanie Słowa Bożego. I myślę, że przyszłość kościoła jest właśnie taka, że będzie go tworzyć wspomniana garstka zdeklarowanych tradycjonalistów, o których teraz „nie warto pisać”.
Nie znam treści książki bp Rysia i również oceniam tylko treść postu na blogu. Jeśli adresowana jest do fasadowych katolików, to najprawdopodobniej wyszła o 10 -20 lat za późno. Ci katolicy odeszli/ odchodzą od kościoła lub zwyczajnie wymierają. Ale zakładam, że treść książki pozwala radykalnie spojrzeć na kwestię wiary, „przerobić” ją od nowa i odnaleźć pierwotny sens, i może być przydatna dla ludzi „poszukujących”, wymagających czegoś więcej i chcących powrócić do kościoła. Bo zwykłe odbębnienie mszy staje się niewystarczające w świecie, który zapewnia nam wiele innych, ciekawych rozrywek.