Krzyk wykluczonych

Krzyk wykluczonych

Dzień zaczyna się o 6:30. Budzi nas muzyka puszczona z płyty CD z instrumentalnymi wersjami kanonów z Taize. Przecieram oczy. Pierwsze, co widzę, to ikona Trójcy Świętej w głównym ołtarzu. Leżymy na kartonach i kocach położonych na posadzce. Tak śpią wszyscy, którzy zdecydowali się żyć we wspólnocie Trindade. Cześć z nich wcześniej żyła na ulicy, część dobrowolnie wybrała wspólne mieszkanie z bezdomnymi w opuszczonym kościele w Salwadorze. Takiej wspólnoty jeszcze nie widziałem. Ale o ich początkach i codziennym funkcjonowaniu napiszę innym razem.

 

Dostałem do ręki karton, koc, małą poduszkę i prześcieradło. Wszedłem do kościoła.

– Lewa część kościoła jest dla…

Opublikowany przez Piotr Żyłka Blog Piątek, 21 września 2018

 

Dziś jest wyjątkowy dzień. 7 września to w Brazylii Święto Niepodległości. Jestem w tym kraju od dwóch tygodni i w zasadzie nie ma dnia, żebym nie usłyszał czegoś związanego z przygotowaniem do hucznej, narodowej celebracji . Najczęściej były to odgłosy dzieci ze szkoły podstawowej w Alagoinhas, ćwiczących swój udział w niepodległościowej paradzie. Trudno było ich nie usłyszeć. Próby z okrzykami, marszami i bębnami odbywały się popołudniami na podwórzu szkolnym, które znajdowało się po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko fraterni braci z Taize, w której się zatrzymałem.

Teraz jestem w Salwadorze. Przyjechałem na kilka dni, żeby pobyć z ludźmi z Trindade. W trakcie śniadania pada pytanie, kto chce iść na “Krzyk wykluczonych”. Nie mówię po portugalsku, więc pytam Weroniki, znajomej Niemki, o co chodzi.  

– Dziś w dużych brazylijskich miastach są dwa rodzaje parad. Najpierw jest część oficjalna. W niej maszeruje wojsko i uczniowie ze szkół. Później tą samą trasą idzie Krzyk wykluczonych – mówi.

Nie kończy, bo ktoś ponawia pytanie, o to, kto idzie. I ostrzeżenie, że jeśli ktoś się zdecyduje, to niech weźmie ze sobą coś przeciwdeszczowego, bo nadciąga burza. No i żeby na siebie uważać, bo może być niebezpiecznie.

Decyduje się sześć osób. Ja, Weronika i czterech chłopaków z Trindade. Ruszamy spod kościoła, który jest w dolnej, portowej części miasta. Po trzydziestu minutach szybkiego marszu jesteśmy już w górnej części Salwadoru. Jej nazwa to Pelourinho. Dziś to klimatyczna dzielnica z malowniczymi, kolorowymi, niskimi kamieniczkami, chętnie odwiedzana przez turystów z całego świata.

– Patrz, tutaj na na tym placu Michael Jackson dał kiedyś niesamowite show. I to też tutaj nagrał klip do brazylijskiej wersji “They Don’t Care About Us”.

Ale Pelourinho było też świadkiem trudnej historii. Do Salvadoru trafiło prawie 5 milionów Afrykanów, których jako niewolników przywieźli Portugalczycy. Byli oni sprzedawani na centralnym targu niewolników. Właśnie taką rolę pełniło Pelourinho. Było częścią targu niewolników. Tu ich trzymano jak zwierzęta, biczowan i sprzedawano. To pewnie dlatego Jackson wybrał to miejsce, żeby nagrać wideo do utworu poruszającego problem rasizmu i niesprawiedliwości społecznej.

Po kolejnych dwudziestu minutach zaczynamy przeciskać się przez tłum ludzi. To mieszkańcy Salwadoru, obserwujący wojskową paradę. Przebijamy się, nie jest to łatwe, ale w końcu nam się udaje i jesteśmy na miejscu.

Na placu gromadzą się już uczestnicy nieoficjalnego marszu. Z przodu ktoś trzyma duży baner z napisem Grito dos Excluídos. Z każdą minutą jest nas coraz więcej. Jest głośno. Ktoś krzyczy przez megafon, grają bębny i trąbki, coraz więcej okrzyków.

W końcu ruszamy. Krzyk wykluczonych to najbardziej wyjątkowy marsz w jakim uczestniczyłem w swoim życiu.  Idą w nim ubodzy, bezdomni, niepełnosprawni, uchodźcy, ale nie tylko. Dookoła widzę zakonników. Głównie franciszkanów i jezuitów. I młodzież. Uczniowie i studenci z jezuickiego centrum edukacyjnego. Są też homoseksualiści, ludzie z organizacji walczących o przestrzeganie podstawowych praw, walczących o prawa kobiet. Idą razem wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób są odrzuceni, wykluczeni, których silni nie chcą usłyszeć.

– Jak to możliwe, że tak różni ludzie idą razem? – pytam się kogoś stojącego obok mnie.

– To prawda, jesteśmy bardzo różni, w wielu rzeczach się nie zgadzamy. Ale łączy nas wiara w to, że głos najsłabszych musi być usłyszany. I przekonanie, że społeczeństwo, które zapomina o najsłabszych, które odrzuca innych, tak naprawdę już dawno przegrało. A żeby nas usłyszeli, musimy krzyczeć razem.

Pomyślałem, że u nas w Polsce z czymś takim byłoby ciężko. W Brazylii to Kościół zainicjował Krzyk wykluczonych. 

Następnego dnia przy śniadaniu w Trindade założyciel wspólnoty Henrique, pyta się uczestników marszu, co ich najbardziej poruszyło.

– Było pięknie, bo szliśmy razem, zjednoczeni, żeby przypomnieć ludziom o tym, że istniejemy, żeby nas zobaczyli. Ale smutne jest to, że dziś w gazetach nie ma o nas ani słowa, są tylko relacje z oficjalnego marszu. Tak jakby Krzyk wykluczonych w ogóle się nie odbył – powiedział z rozgoryczeniem Alberto, jeden z chłopaków, który był wczoraj z nami na marszu.

Kilka osób ze smutkiem przytaknęło mu głową.

I wtedy Henrique spojrzał na Alberto i powiedział słowa, które do dziś we mnie pracują.

– Oczywiście, to jest smutne, że media przemilczały Krzyk wykluczonych. Ale pamiętajcie o jednym. Bieg historii zmieniają jednostki, które z wiarą i cierpliwie idą wbrew większości. To nie jest mój wymysł. Spójrzcie na Biblię. Abraham, Mojżesz, Jezus. Przecież oni nie mieli szans, byli przegrani. Ale to oni zmienili świat – powiedział.

Ugryzł kawałek chleba, popił kawą, uśmiechnął się i na koniec dodał jeszcze: – Pamiętajcie, że prawdziwa miłość może być najmocniejszym działaniem człowieka. Nawet jeśli nic nie masz.