Ksiądz, który chce być jak niewierzący

Ksiądz, który chce być jak niewierzący

Miesiąc temu wszystko wskazywało na to, że polecę ze znajomymi do USA. Kalifornia, Los Angeles, San Francisco i takie tam. Tydzień przed urlopem, w wyniku różnych dziwnych impulsów, podjąłem decyzję, że będzie inaczej. I tak – pierwsze dwa tygodnie urlopu spędziłem w Taize. Tam mi się najlepiej odpoczywa. Na każdej płaszczyźnie. Na miejscu poznałem Elę. Ela jest jadwiżanką. To są takie roześmiane dziewczyny w białych habitach, bez czepków na głowie (czy jakkolwiek się to nazywa), które można spotkać np. rano na krakowskim Rynku, kiedy jedziesz na rowerze do pracy.

Ela powiedziała mi, że jej wspólnota ma pod Sandomierzem dom. Można przyjechać, odpocząć, odciąć się od świata i się wyciszyć. Wymieniliśmy się kontaktami. W poniedziałek wieczorem wróciłem z Francji, wszedłem do domu, wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Eli. Po 15 minutach dowiedziałem się, że mogę przyjechać i spędzić u nich ostatni tydzień urlopu. Nie wdając się zbytnio w szczegóły – to był niesamowity tydzień. Cisza, spokój, kaplica przez ścianę na wyłączność, piękny ogród nad Wisłą, codziennie Liturgia Godzin i Msza z siostrami w cudownym średniowiecznym kościółku.

Przez całe trzy tygodnie siedziałem z książką Tomasa Halika „Cierpliwość wobec Boga. Spotkanie wiary z niewiarą”. Czytałem i maglowałem ją na wszystkie strony. W pewnym momencie dotarło do mnie, że te słowa doskonale opisują sposób myślenia, który jest mi bardzo bliski:


„Kiedyś wpadła mi w ręce publikacja pewnego biskupa, nosząca podtytuł „Książka dla poszukujących i wątpiących”, po którą sięgnąłem z zaciekawieniem, ponieważ znam osobiście i lubię jej autora. Po kilku stronach stwierdziłem jednak, że podtytuł – niezależnie od tego, czy pochodził od autora, czy od rzutkiego wydawcy – jest jedynie chwytem reklamowym. Ton całej książki zdradzał, że autor traktuje poszukujących z pozycji kogoś, kto już znalazł, a wątpiących z pozycji kogoś, kto chce i potrafi przemienić ich wątpliwości w pewność. Postanowiłem więc pisać książki innego rodzaju – jako ktoś, kto wątpi z wątpiącymi i poszukuje z poszukującymi. I już wkrótce miałem poczucie, że Pan ten zamiar naprawdę przyjął, a nawet potraktował go jeszcze poważniej niż ja sam w momencie, gdy taka myśl przyszła mi do głowy. Żeby praca moja nie była jedynie grą pozorów, Bóg postanowił wstrząsnąć wieloma religijnymi pewnikami, które w tamtym czasie uznawałem. Ale też dzięki temu przygotował dla mnie niezwykle zaskakujący i cenny dar: właśnie w owym „wyłomie”, w chwili, gdy zadrżały i runęły wspomniane pewniki, właśnie poprzez tę „dziurę w dachu”, w kotłowaninie pytań i wątpliwości ukazał mi swoje oblicze, jakiego nigdy wcześniej nie znałem. Zrozumiałem, że „spotkanie z Bogiem”, nawrócenie, przyjęcie z wiarą tego, w jaki sposób Bóg się objawia, a Kościół to objawienie przedkłada, nie jest końcem drogi. Wiara jest „kontynuacją”, przypomina na tym świecie nigdy niekończącą się drogę. Prawdziwe poszukiwanie religijne w naszym życiu tu, na ziemi, nigdy nie może zakończyć się tak, jak kończy się udane poszukiwanie jakiegoś przedmiotu, to znaczy – jego znalezieniem i posiadaniem; nie zmierza bowiem do żadnego przedmiotowego celu, lecz do serca Tajemnicy, która jest niewyczerpana, która nie ma dna”.

Te słowa pracują we mnie od kilku dni. To był najdziwniejszy i równocześnie najpiękniejszy urlop w moim życiu. Naładowałem baterie na 100%. I tylko ksiądz proboszcz, który dziś o 7 rano na Mszy w parafii w małym miasteczku we wschodniej Polsce powiedział, że „osoby z ulicy X i Y, które odmówiły sprzątania kościoła w ubiegłym tygodniu, dokonały (cytat dosłowny) publicznego wyznania niewiary i że osoba, która zrobiła sobie z naszego cmentarza prywatne wysypisko śmieci, musi pamiętać, że Bóg – owszem – jest miłosierny i cierpliwy, ale kiedyś przyjdzie również czas na Jego sprawiedliwość”, przypomniał mi, że już pora do domu, trzeba zakasać rękawy i wracać do roboty.

półka-baner